Recenzja gry

Homefront (2011)
David Votypka
Tom Pelphrey
Hannah Cabell

Czerwony świt

Wszystko, co najlepsze w "Homefroncie", mamy w pierwszych kilkunastu minutach gry. Składający się z telewizyjnych migawek klip wprowadza nas w świat, w którym Stany Zjednoczone przestają być
Wszystko, co najlepsze w "Homefroncie", mamy w pierwszych kilkunastu minutach gry. Składający się z telewizyjnych migawek klip wprowadza nas w świat, w którym Stany Zjednoczone przestają być potęgą militarną i gospodarczą. Ceny ropy naftowej wystrzelają1 w górę jak rakieta kosmiczna, ptasia grypa zabija miliony obywateli, a władza traci kontrolę nad krajem.  W tym samym czasie Korea Północna łączy się po latach z Południem, inwestuje w najnowsze technologie, by w 2025 roku przeprowadzić inwazję na USA. Jeszcze dekadę temu "Homefront" zostałby potraktowany jako najczystszy science-fiction. Zamachy z 11 września, wyniszczająca wojna z terroryzmem i globalny kryzys gospodarczy zmieniły jednak optykę – dziś od geopolitycznych prognoz z gry Kaos Studios nawet włosy na plecach stają dęba.

W doskonałej pierwszej sekwencji główny bohater, były marine Robert Jacobs, zostaje aresztowany przez koreańską policję i zapakowany do autobusu wraz z innymi więźniami. Przemierzając kolejne ulice, obserwujemy wraz z nim skutki inwazji: zniszczone budynki, ludzi zamykanych w obozach koncentracyjnych oraz liczne egzekucje. Początek budzi natychmiastowe skojarzenia z filmem "Czerwony świt" (1984), który pokazywał inwazję na Stany w wydaniu sowieckim. Nic dziwnego – scenarzystą  obu tytułów jest ten sam człowiek – John Milius. "Homefront" to nic innego jak stuningowana wersja "Świtu": więcej akcji, wybuchów i patriotycznej mowy-trawy.  

Niestety, w dalszych partiach gra przypomina występy polskich skoczków narciarskich: po udanym wybiciu z progu momentalnie spada w dół. Powiedzenie, że pod względem grafiki dziecko Kaos nie urywa pośladków,  byłoby wielką grzecznością. W czasach, gdy półki sklepów bombardują takie tytuły, jak "Call of Duty: Black Ops" czy nowe "Medal of Honor", "Homefront" prezentuje się jak  ubogi krewny. Rozmazane tekstury i twarze przypominające efekt spotkania kamienia z kilofem są tu na porządku dziennym.

Fabuła nie jest szczególnie skomplikowana: dołączamy do ruchu oporu i walczymy z okupantem. Do naszych zadań należy głównie strzelanie z karabinu do wroga. Okazjonalnie zdarza się również pilotować helikopter i podkładać ładunki wybuchowe. W trakcie wymiany ognia nie ma co liczyć na wsparcie kolegów z drużyny:  jeśli zostaniemy potraktowani serią z automatu, nikt nie przybiegnie, by ożywić nas w dwie sekundy.

Po odłożeniu pada na biurko w głowie pozostają przede wszystkim drobne szczegóły budujące klimat gry: kaszel chorego dziecka w ukrytej kolonii partyzantów, obrazy torturowanych Koreańczyków, których udało się wziąć do niewoli, czy radiowe doniesienia o kolejnych przegranych.

Nikogo nie zdziwi informacja, że w finale gry znalazła się furtka dla kolejnych części. Twórcy, usatysfakcjonowani wysoką sprzedażą jedynki, już zapowiedzieli ich realizację.
1 10 6
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones